Tfu, tfu, tfu. Pozbywamy się blogowego kurzu na wiosnę, a już na pewno robimy się fit. Słowo chyba nagminnie używane, ale jak najbardziej pasuję do sytuacji. Po wielu miesiącach laby powróciłem do diety montignaca, aby przywitać pierwsze promienie słoneczne z uśmiechem na ustach. Zaniedbanie minimalne, ale jednak zawsze. W pierwszej kolejności chce zrzucić ~7kg, z czego praktycznie ~4kg mam już za sobą. Walka trwa od 25 lutego, lecz warto nadmienić, że nie obyło się w międzyczasie od imprez. Ogólnie, jak to bywa na diecie, weekendy są najgorsze, reszta leci bardzo spokojnie. Przechodząc już jednak do sedna.
Niedzielny obiad rządzi się swoimi prawami, to wie chyba każdy. Mamy więcej czasu na przygotowanie i obcowanie w kuchni, przynajmniej w moim przypadku. Jako, że dieta zabrania nam korzysta z kilku dość istotnych dodatków musieliśmy skupić się wyłącznie na podstawowych składnikach. Na szczęście niczego nie brakowało, a całość była zaskakująco pożywna, co czuję do teraz. Chyba już to pisałem, ale powtórzę się, dla mnie prostota jest najlepsza, kilka składników odpowiednio doprawionych może zdziałać cuda.
- 2 cukinie,
- por,
- ~500g pieczarek,
- 2 piersi z kurczaka,
- feta ~250g,
- sól,pieprz,oregano, papryka słodka,
- oliwa z oliwek.
Naturalnie zaczynam od piersi, pozbywam ich wszelkich niedoskonałości. Porcjuje na dwie, rozcinam na pół, lecz naturalnie nie do końca. W tym momencie łączę kapkę oliwy z fetą i dość pokaźną garścią oregano. Dochodzi do tego jeszcze pieprz ziołowy. Mieszam i staranie wykładam piersi, zamykam. Nie pomagam sobie ani nicią, wykałaczką czy jeszcze innym dodatkiem. Nie jest mi to potrzebne. Wierzch sole (warto nadmienić, że feta sama w sobie jest dość słonawa, więc nie radzę przesadzać, raczej tak symbolicznie), pieprzę, smaruje oliwą oraz rozsypuje słodką paprykę, da bardzo fajny posmak.
Zabieram się za warzywa. Które po prostu kroje według własnych upodobań, lądują na moment na ogniu z dodatkiem oliwy i dużej ilości pieprzu ziołowego. Przygotowuje w tym czasie naczynie do zapiekania. Nacieram oliwą, na którą wędrują powyższe warzywa, oraz piersi. Ląduje w piecu na około ~35-40 minut w temperaturze ~220-180C. Na początku obie grzałki, potem górna oraz górna do zapiekania.
Naturalnie na górze mógł pojawić się jeszcze ser czy mozzarella, ale nie ma co przesadzać, zwłaszcza jeżeli liczy się na efekty. Samo danie bardzo przyjemne, ale co się dziwić, w końcu nadziewane piersi z kurczaka zazwyczaj spełniają wszelkie kryteria. Nawet jeżeli nie są smażone w głębokim tłuszczu pokryte bułką tartą. Na koniec dodać mogę, że zapisuje wszystko co jadam na diecie, także po uzyskaniu rezultatu nie omieszkam napisać jak do tego doszło.
Mam też nadzieję, że kolejny wpis pojawi się tu szybciej niż te poprzednie, na pewno się o to postaram.