Kiszenie kapusty to jedna z tych czynności, która w mojej rodzinie przechodzi z pokolenia na pokolenie, uczestniczą w tym wszyscy. Każdy ma swoje zadanie do wykonania i mimo dużej ilości pracy, śmiechu jest przy tym wiele. Nie wspominając już o samym rezultacie, który starcza nam praktycznie do Wielkanocy.
- 55-60 kg kapusty późnej (kilka główek małych odkładamy, przydadzą się w całości),
- 3 kg marchwi,
- 1 kg soli kamiennej,
- 2 opakowania kminku,
Oczywiście do tego potrzebne będzie także:
- szatkownica,
- większy pojemnik (w naszym wypadku wanna),
- beczka/kamienny garnek,
- klepki bukowe,
- kamień polny.
Zaczynamy od obierania zewnętrznych liści kapusty, odcinamy także przy tym wszystkie brzydkie elementy. Szatkujemy do pojemnika co jakiś czas przykrywając warstwą grubo startej marchwi. Na koniec aplikujemy kminek oraz sól, całość mieszamy.
Na tym etapie wszystko ląduje w beczce, zaś kapusta musi być dobrze ubita. Wytworzony sok odlewamy i zostawiamy, albowiem przyda się w momencie odgazowania całości oraz wyniesienia w zimne miejsce. Co kilka warstw układamy małe główki kapusty, a w tym roku zdecydowaliśmy się także na dodanie jabłek.
Po procesie ubijania, całość ląduje w ciepłym miejscu, dodatkowo beczka znajduje się w misce, albowiem podczas wstępnej fermentacji zbiera się nadmiar kwasu. W tym momencie kapusta przykrywana jest klepkami bukowymi, obciążana kamieniami oraz dodatkowo nakładamy gazę. Po 2-3 dobach nakłuwamy prętem w celu odgazowania a następnego dnia wynosimy w zimne miejsce. Należy pamiętać o tym, że kwas musi być cały czas na wierzchu. W naszym wypadku, beczka z kapustą ląduje na balkonie w specjalnie do tego stworzonej skrzyni, która wyłożona jest styropianem.
Chcąc mieć kapustę twardą i chrupiąca robimy ją tuz przed pełnią księżyca, to oczywiście informacja dla osób, które korzystają z kalendarza biodynamicznego.